sobota, 9 sierpnia 2014

od Trevor'a CD Kath

Dziewczyna mówiła odwrócona plecami, ja słuchałem tego z szerokim uśmiechem. Kath przed progiem spojrzała na mnie i zniknęła za drzwiami. Warto było. Byłem jej wdzięczny, normalne dziewczyny już dawno rzucałyby mi się na szuję, całowały, lub ryczały ze wzruszenia. Ślicznotka była inna, była twarda i nie lubiła okazywać słabości, ale wiadomo, że nie można tak przez cały czas.
 Korzystając z nocy wzbiłem się powietrze i szybowałem. Uwielbiałem ten stan, kiedy jest się powietrzu. Oprócz aniołów doświadczyć tego mogli tylko zmiennokształtni, ale to nie było to samo. Oni latając zmieniają się z zwierzę, jako ptak widzą świat oczyma ptaka, jako owad - oczyma owada, ja oglądałem go swoimi.
 Czułem ja powietrze przeczesuje mi włosy, jak wiatr muska każde pióro. Czułem pracę mięśni skrzydeł. Czułem wolność. Kochałem to, kim jestem. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym być człowiekiem, albo innym odmieńcem uwięzionym na ziemi. Tam było jak w klatce, tam się duszę i nie mogę oddychać – tu jestem sobą.
 Mieszkam w Forestcity już kilka miesięcy i pierwszy raz odkąd tu jestem pozwoliłem sobie na bycie sobą. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak bardzo za tym tęskniłem. Machnąłem skrzydłami mocniej i zwiększyłem tępo. Zaśmiałem się głośno ze szczęścia, czułem się jak dziecko – tak beztrosko. Tutaj nie ma żadnych obowiązków, żadnych zmartwień czy ograniczeń. Byłem nad Paradaise i frunąłem dalej, do miejsca, w którym się urodziłem. Dziś odbywał się tam festiwal świateł. Ludzie wypuszczali w niebo lampiony z nadzieją, że ten nocy spełnią się ich marzenia. Nie mogłem być z nimi, z moją rodziną. Wylądowałem na moście i podziwiałem.
 Na niebie były miliony lampionów, czułem ich moc. Ludzie nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Co roku przychodziliśmy z braćmi na rynek, aby świętować. Dla nas to było jeszcze piękniejsze niż dla ludzi. My słyszeliśmy szepty tych lampionów, jakby rzeczywiście zanosiły prośby ludzi do nieba. Siedziałem cicho, niemal nie oddychając. Słyszałem bicie własnego serca. Aż w końcu do mnie dotarły. „Aby on wyzdrowiał.” „Pomóż mi w końcu odnaleźć szczęście.” „ Chcę, aby mi wybaczyła.” Wszystkie te marzenia były szczere i piękne. Słuchałem tego, gdy nagle usłyszałem za sobą jak ktoś odpala zapałkę. Poczułem ciepło i zaraz nad moją głową w powietrze wzbijał się lampion. Usłyszałem też jego prośbę. Była długa jak modlitwa. „Mamo, wiem, że spełnisz naszą prośbę, proszę czuwaj nad nim, niech będzie szczęśliwy. On żałuje, przecież wiesz. Dlaczego nas to spotyka? Dlaczego nie możemy być szczęśliwą rodziną tak jak kiedyś? Proszę pomóż nam.”
 Nie musiałem się odwracać. Wiedziałem kogo zobaczę. Moi bracia. Wstałem powoli i ostrożnie odwróciłem się w ich stronę. Bliźniacy Alek i Arsen stali z rękoma w kieszeniach a Ksavier, najmłodszy z nas czterech trzymał zapałki. Bracia rzucili się na mnie i zatrzymali w uścisku tam mocnym, że zabrakło mi tchu.
 -Chłopaki dajcie spokój, to takie gejowskie. – Powiedziałem łapiąc oddech.
 -Co tu robisz? – Zapytał najmłodszy.
 -Przychodzę tu co roku, wiesz przecież. – Odpowiedziałem smutno.
 -Jev, to niebezpieczne. Rada coraz bardziej pogrąża się w poszukiwania. Przeszukiwali cały dom, robią to regularnie. Mają partole w całym mieście. Zaczęli też kręcić się niedaleko Paradaise. Ponoć jakiś odmieniec widział się tam… z wampirzycą. Musisz wracać.
 Chłopacy mieli rację, musiałem wracać. Tu nie chodziło o mnie, gdyby ktoś ich ze mną zobaczył to wpakowałbym ich w niezłe bagno. Wzbiłem się w powietrze i ruszyłem do domu Kath. Zaczęło już świtać. Skoro widziano ją ze mną to była ona w niebezpieczeństwie. Ślicznotka może była silna, ale nawet ona nie dałabym rady aniołom. Oni mogli latać – ona nie.
 Wszedłem do jej domu jak oparzony. Biegłem po schodach i wparowałem do sypialni. Kamień spadł mi z serca. Leżała tam cała i zdrowa.
 -Co tu robisz? –Zapytała zaspana.
 No tak, teraz już nie było odwrotu musiałem jej wszystko powiedzieć.

 Katch?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony