Korzystając z nocy wzbiłem się powietrze i szybowałem. Uwielbiałem ten stan, kiedy jest się powietrzu. Oprócz aniołów doświadczyć tego mogli tylko zmiennokształtni, ale to nie było to samo. Oni latając zmieniają się z zwierzę, jako ptak widzą świat oczyma ptaka, jako owad - oczyma owada, ja oglądałem go swoimi.
Czułem ja powietrze przeczesuje mi włosy, jak wiatr muska każde pióro. Czułem pracę mięśni skrzydeł. Czułem wolność. Kochałem to, kim jestem. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym być człowiekiem, albo innym odmieńcem uwięzionym na ziemi. Tam było jak w klatce, tam się duszę i nie mogę oddychać – tu jestem sobą.
Mieszkam w Forestcity już kilka miesięcy i pierwszy raz odkąd tu jestem pozwoliłem sobie na bycie sobą. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak bardzo za tym tęskniłem. Machnąłem skrzydłami mocniej i zwiększyłem tępo. Zaśmiałem się głośno ze szczęścia, czułem się jak dziecko – tak beztrosko. Tutaj nie ma żadnych obowiązków, żadnych zmartwień czy ograniczeń. Byłem nad Paradaise i frunąłem dalej, do miejsca, w którym się urodziłem. Dziś odbywał się tam festiwal świateł. Ludzie wypuszczali w niebo lampiony z nadzieją, że ten nocy spełnią się ich marzenia. Nie mogłem być z nimi, z moją rodziną. Wylądowałem na moście i podziwiałem.
Nie musiałem się odwracać. Wiedziałem kogo zobaczę. Moi bracia. Wstałem powoli i ostrożnie odwróciłem się w ich stronę. Bliźniacy Alek i Arsen stali z rękoma w kieszeniach a Ksavier, najmłodszy z nas czterech trzymał zapałki. Bracia rzucili się na mnie i zatrzymali w uścisku tam mocnym, że zabrakło mi tchu.
-Chłopaki dajcie spokój, to takie gejowskie. – Powiedziałem łapiąc oddech.
-Co tu robisz? – Zapytał najmłodszy.
-Przychodzę tu co roku, wiesz przecież. – Odpowiedziałem smutno.
-Jev, to niebezpieczne. Rada coraz bardziej pogrąża się w poszukiwania. Przeszukiwali cały dom, robią to regularnie. Mają partole w całym mieście. Zaczęli też kręcić się niedaleko Paradaise. Ponoć jakiś odmieniec widział się tam… z wampirzycą. Musisz wracać.
Chłopacy mieli rację, musiałem wracać. Tu nie chodziło o mnie, gdyby ktoś ich ze mną zobaczył to wpakowałbym ich w niezłe bagno. Wzbiłem się w powietrze i ruszyłem do domu Kath. Zaczęło już świtać. Skoro widziano ją ze mną to była ona w niebezpieczeństwie. Ślicznotka może była silna, ale nawet ona nie dałabym rady aniołom. Oni mogli latać – ona nie.
Wszedłem do jej domu jak oparzony. Biegłem po schodach i wparowałem do sypialni. Kamień spadł mi z serca. Leżała tam cała i zdrowa.
-Co tu robisz? –Zapytała zaspana.
No tak, teraz już nie było odwrotu musiałem jej wszystko powiedzieć.
Katch?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz